czwartek, 31 grudnia 2015

Zastanawiam się właśnie, dlaczego ludzie przywiązują taką wagę do nocy sylwestrowej, czemu tak im zależy żeby spędzić tę noc w towarzystwie kogokolwiek a najlepiej w szerszym gronie. Czy to tylko chęć skorzystania z okazji do zabawy czy też ma to znaczenie bardziej symboliczne,w stylu coś się kończy a coś nowego zaczyna? Wydaje mi się, że obie wersje mają rację bytu. Nikt nie chce być samotny w taką noc, a większość z nas wierzy w to, że w jaki sposób powitają Nowy Rok tak będzie wyglądała pozostała część roku. Kiedyś też w to wierzyłam ale w tym roku ta wiara uleciała z wiatrem.
Moje grudniowe urodziny, święta minęły mi spokojnie, rodzinnie w domowych pieleszach ale dzisiejszą noc spędzam samotnie, dzieci z babcią a mi został tylko pies.... Może powinnam snuć swoje żale z tego powodu ale nie, stanęłam okoniem i nawet się cieszę że jestem sama. Bez stresu, bez nerwów tylko ja i moje myśli. Myślę o tym roku który przemija bezpowrotnie bez żalu, cieszy mnie że nadchodzi nowy rok, może przyniesie mi coś lepszego niż ten stary? Teraz mam czas na zebranie całego doświadczenia z tego ciężkiego czasu i zmotywowanie się do dalszych porządków w swoim życiu. Trzeba się motywować cały czas niezależnie od sytuacji ale takie chwile kiedy zawodzą nas najbliżsi i zostajemy sami powinniśmy wykorzystywać do tego by budować nie tylko motywację ale i siłę w nas samych. Siłę do tego by iść dalej przez życie nie oglądając się na toksycznych ludzi, którzy nie potrafią docenić niczego ani nikogo. O tym dzisiaj myślę, a dokładnie zastanawiam się nad konkretnym stwierdzeniem , że co Cię nie zabije to Cię wzmocni. I tak jest w moim przypadku, staje na przekór chorobie i cieszę się życiem, nawet jeśli nie jest ono usłane różami i niektóre osoby nie potrafią docenić tego, że żyję i jestem. Trochę sarkastycznie może to zabrzmiało ale tak czuję w tę dzisiejszą noc...
ŻYCZĘ WSZYSTKIM WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO W NADCHODZĄCYM NOWYM ROKU A SOBIE ŻYCZĘ BYM I W TYM ROKU CZUŁA DALEJ RADOŚĆ Z TEGO DRUGIEGO ŻYCIA!

środa, 16 grudnia 2015

Czy ktoś z Was zastanawiał się kiedykolwiek dlaczego większość ludzi potrafi tak dobrze marnować czas , który otrzymali? Dlaczego niektóre osoby nie potrafią doceniać życia póki trwa? Czemu nie cieszą się tym co los podaje im na tacy? Ludzie, którzy wiecznie narzekają, którzy nigdy nie są zadowoleni, nieustannie skarżący się na los nie potrafią dostrzec piękna w swojej egzystencji. Nie wiedzą, albo już zapomnieli jak to jest kiedy tak naprawdę człowiek czuje, ze żyje. Niestety nawet w moim najbliższym otoczeniu są ludzie którzy nie potrafią cieszyć się swoim życiem. To mnie boli, nawet bardzo. Choroba nauczyła mnie żeby cieszyć się każdą chwilą, dobrą czy złą i teraz kiedy spotykam na swojej drodze osoby, które próbują zarażać swoim pesymizmem innych z trudem powstrzymuję wściekłość. Większość ich wyolbrzymionych problemów nie umywa się do świadomości, że jutra może nie być.... Świadomości która we mnie cały czas jest, która zmusza mnie do czerpania z życia jak najwięcej.  Jak można tego nie dostrzegać? Jak można być tak ślepym? Przecież nic nie ma sensu jeśli nas nie ma.

piątek, 27 listopada 2015

Już dawno nic nie napisałam, sama zastanawiam się dlaczego? Może uznałam, że są jeszcze inne rzeczy poza chorobą a może zaczęłam żyć pełną piersią i zapomniałam o chorobie? To chyba pewnego rodzaju luksus na jaki sobie pozwalam,  chwilami zapominam...
Tyle się dzieje w moim życiu, że brakuje mi czasu na myślenie o raku a jednocześnie prawie każda czynność jaką wykonuję kojarzy mi się z czasem choroby. Nawet robiąc obiad czy prasując ubrania przypominam sobie czas kiedy brakowało mi na to sił. Każda sytuacja powoduje pojawienie się myśli, które nawiązują do tego trudnego czasu. Nawet zbliżające się przedstawienie w przedszkolu mojej córki kojarzy mi się z tym jak płakałam na poprzednim jej występie kiedy bałam się, że to może być ostatnie. Ale  jednak doczekałam następnego i tym razem będę płakać z radości bo wierzę, że będą jeszcze inne.
Wiem, że kiedyś nowotwór może wrócić ale staram się o tym teraz nie myśleć. Całą swoją uwagę skupiam na tym co jest teraz. Robię to na co mam ochotę, korzystam z życia, robię coś dla siebie i próbuję nowych rzeczy. Nawet czasem łapie się na tym, że zaskakuje mnie pytanie jak się czujesz? Tyle razy słyszałam te słowa w czasie choroby, a teraz tych pytań jest coraz mniej, czasem tylko jakaś dawno niewidziana znajoma o to zapyta. Ale to pytanie, ma dla mnie już inne znaczenie. Teraz nie przeraża mnie już odpowiedź na nie. Bo co mogę odpowiedzieć, tylko tyle że dobrze.

12 tygodni po ostatniej chemioterapii




sobota, 7 listopada 2015

Wyciszenie

Czasem w życiu człowiek potrzebuje chwili tylko dla siebie.Ja miewam takie momenty kiedy odcinam się od wszystkich i od wszystkiego, co nie zawsze spowodowane jest złymi doświadczeniami. Ostatnio spowodowały u mnie taki stan dobre rzeczy a może nawet ich nadmiar. Uważam się za osobę silną psychicznie, ale wydarzenia z ostatniego roku, moja choroba a przy tym też problemy osobiste wystawiły mnie na ciężką próbę. Były momenty załamania ale za każdym razem potrafiłam się z nimi uporać. Teraz sytuacja zaczęła się zmieniać, wszystko ucichło, zmienił się status mojej choroby, znowu zmieniło się moje życie. Strach dalej we mnie siedzi ale z upływem czasu jest coraz bardziej wyciszony.
Dałam sobie teraz czas na to,żeby pogodzić się z tym, że to najgorsze mam za sobą.Bo koniec choroby to też pewnego rodzaju szok, bo coś co tak zdominowało moje życie się skończyło i ponownie jestem zmuszona do zmiany mojej codzienności.  Nie wiem czy choroba da o sobie jeszcze znać ale teraz przestała być na pierwszym planie. Chwilowo odpuściła. A ja muszę wrócić do stanu sprzed choroby. Musiałam się z tym oswoić, dlatego skupiłam się na sobie. Pozwoliłam sobie na ten luksus i odcięłam się od wszystkiego. To dobry sposób na przerwę od życia, na oswojenie nowej sytuacji w której człowiek się znajduje. Niestety są też minusy, nie kążdy potrafi zrozumieć moje zachowanie. Ci którzy mnie znają wiedzą doskonale,że taka po prostu jestem i czasem tego potrzebuję, Niestety Ci, którzy znają mnie słabiej nie potrafią czasem zrozumieć dlaczego tak się zachowuję. Powód jest prosty, mój egoizm dochodzi do głosu i zapominam o wszystkich poza sobą. Na szczęście udaje mi się go wyciszyć. Efekt, powrót między innymi do pisania bloga. Przepraszam wszystkich, którzy regularnie go czytają za tą długą przerwę w pisaniu ale pewne rzeczy są silniejsze ode mnie.

wtorek, 27 października 2015





Rak mój wróg ale i przyjaciel czyli za co jestem wdzięczna

Pytam sama siebie jak wyglądało by moje życie gdybym nie zachorowała na raka? Czy cokolwiek było by inaczej niż jest? No cóż, muszę przyznać że rak odmienił wszystko, gdyby nie on dalej tkwiłabym w martwym punkcie nie robiąc nic ze swoim dotychczasowym życiem.  Szara codzienność skutecznie zabija w człowieku chęć do działania i czasem potrzeba potężnego wstrząsu by zauważyć, że powinniśmy wymagać od siebie czegoś więcej niż tylko chęci przeżycia. Życie daje nam tyle możliwości, tak wiele okazji stwarza by osiągać coraz to nowe cele. Dopóki nie uświadomimy sobie upływającego czasu, dopóki nie zauważymy że może go nam zabraknąć nie korzystamy z życia w pełni tego słowa znaczeniu. Gdy to do nas dociera zaczynamy pragnąć czegoś więcej, próbujemy zmienić siebie i swoje otoczenie, szukamy sensu naszego istnienia. Nie są to puste słowa, piszę je z pełną świadomością bo w moim przypadku tak się stało. Zmieniłam się ja, moje podejście do świata i otaczających mnie ludzi, znalazłam też inspirację w życiu. Zaczęłam się nim cieszyć, zniknęły dla mnie pewne bariery które ograniczały mnie całe życie i które sama wzniosłam. Przez chorobę uświadomiłam sobie, że muszę spróbować osiągnąć coś więcej niż dotychczas, muszę sięgać wyżej. Tyle rzeczy uległo zmianie przez to, że zachorowałam że nie byłoby możliwością gdybym nie zaczęła się zastanawiać, czego tak naprawdę chcę od życia, co chciałabym osiągnąć, jaka jestem naprawdę. Nie jestem idealna, nigdy nie będę ale cały sęk w tym, żeby nauczyć się samoakceptacji, mieć świadomość swoich wad ale także zalet. W każdym z nas tkwi jakieś pragnienie, które odkrywamy dopiero kiedy coś ważnego się wydarzy. Ja odkryłam takie drzemiące w sobie marzenie, już wiem co chcę osiągnąć, w jakim kierunku chcę iść. Niestety nie zrealizuję swoich planów natychmiast, potrzebuję na to czasu ale uparcie będę pokonywać przeszkody i realizować swoje marzenia o które w młodości nie miałam odwagi zawalczyć. Żeby to wszystko zrozumieć musiałam zachorować, rak to mój wróg ale i przyjaciel bo tylko prawdziwy przyjaciel potrafi uświadomić Ci prawdę, której nie chcesz zobaczyć. Pokazał mi, że brakuje mi czegoś w życiu, że muszę ruszyć z miejsca i zrobić coś ze swoim życiem, poszukać w sobie odwagi i zawalczyć o swoje pragnienia i marzenia. Za to jestem mu wdzięczna, bo gdyby nie on to dalej nie wiedziałabym czego tak naprawdę oczekuję od życia i co ważniejsze od samej siebie.

niedziela, 25 października 2015

Nowy cel

Tak dużo mówi się o skutkach ubocznych chemioterapii ale czy tak naprawdę człowiek jest na to przygotowany? Otrzymujemy informację czego możemy się spodziewać ale czy dostateczną? Nikt nie jest  w stanie przewidzieć jak konkretnie zareaguje nasz organizm, ani jak szybko poradzi sobie ze szkodami które spowodowała chemioterapia. Podobnie jak choroba nowotworowa, która jest nieprzewidywalna tak i nasze ciało może różnie reagować na leczenie ponieważ każdy z nas jest inny i posiada inną odporność. Chemioterapia kojarzy się głównie z utratą włosów, wymiotami, chudnięciem czy osłabieniem a tak naprawdę jest o wiele więcej przykrych skutków działania cytostatyków o których istnieniu przeciętny człowiek nie ma pojęcia.
Przede wszystkim istnieją różne rodzaje cytostatyków, i mają różne skutki uboczne. W moim przypadku zastosowano leczenie taksanami więc utrata włosów była nieunikniona ale zaskoczyły mnie dolegliwości których się nie spodziewałam. Wiedziałam na przykład, że paznokcie ucierpią ale nie wiedziałam, że będą rozdwajać się od wewnątrz, że pojawią się poziome białe paski i że mogę je stracić. Spodziewałam się wymiotów, mdłości ale nie to okazało się problemem. Nie schudłam, przeciwnie po każdej chemii przybywało mi ok.  1,5 kg. Byłam osłabiona, miałam problemy ze skórą, stopami, biegunkami, anemią, snem. Gorzej słyszę i widzę. Przez osłabienie nie mogłam być aktywna tak jak dotychczas, czułam się jakby szwankowało całe moje ciało.
Teraz zastanawiam się ile czasu upłynie zanim moje ciało się zregeneruje? Minęło 7 tygodni, czuję się lepiej ale każdego dnia muszę zmagać się z samą sobą by powrócić do normalnego funkcjonowania. Moje ciało zesztywniało, odzwyczaiło się od wysiłku. Musze od nowa je wyćwiczyć. Włosy odrastają, wyniki krwi powoli wracają do normy, ale skóra i paznokcie potrzebują o wiele więcej czasu na regenerację. Czuję się jakbym wróciła po długiej nieobecności i od nowa organizowała sobie życie. Postawiłam sobie cele, które mają mi pomóc.Czy uda mi się je zrealizować? Nie wiem, ale próbuję. Pierwszym wyzwaniem jest utrata wagi, zmiana diety nie tylko mojej ale i mojej rodziny na zdrowszą, bardziej świadomą i rozsądną oraz zwiększenie aktywności fizycznej.Mówi się,że jedzenie to leczenie.  Wierzę w to, jak również w to że zdrowe żywienie wspomoże mnie również w walce z rakiem. To na początek i nie zostaje mi więc nic innego jak zacząć działać.

Odrastanie włosów


W czasie kiedy miałam ostatnią chemię pojawił się meszek na mojej głowie, a teraz 7 tygodni później włosy zaczęły rosnąć. Postanowiłam robić sobie więc zdjęcia co tydzień i publikować je na blogu. Dzisiaj pierwsze zdjęcia.











 7 tygodni po ostatniej chemioterapii

sobota, 24 października 2015

Operacja

Czasem bywa tak, że jesteśmy zmuszeniu wracać do miejsc do których obiecaliśmy sobie nie powracać. Miejsca, które kojarzą się nam z własnymi doświadczeniami, przywołują nasze wspomnienia i wywołują u nas pewien rodzaj nostalgii. Kiedy je odwiedzamy widzimy je w zupełnie innym świetle. Takim miejscem dla mnie jest szpital w którym przeszłam operację mastektomii oraz sala wybudzeń. Tym razem nie ja byłam pacjentką, tylko mój syn, któremu usunięto migdałki. Ale  przy tej okazji powróciły moje wspomnienia z czasu kiedy to ja byłam pacjentką na innym oddziale , na chirurgi onkologicznej.
Zacznijmy od początku. Noc przed wyjazdem do szpitala spędziłam przed komputerem poszukując wszystkich możliwych informacji dotyczących operacji która mnie czekała, nie mogłam spać bo strach zawładnął mną całkowicie. Patrzyłam na moje śpiące dzieci i płakałam. Myśli nie dawały mi spokoju, wyobraźnia podsuwała najgorsze scenariusze. Nie bólu się bałam, tylko narkozy i ewentualnych komplikacji. Martwiłam się tym, że będę w pewnym stopniu niepełnosprawna. Myślałam o synu, który bał się o swoją matkę i o córce która jeszcze nie rozumie sytuacji. To dla nich się leczę, to dla nich idę na operację. Chcę żeby miały matkę, chcę je wychować i widzieć jak radzą sobie z życiem. Strach, że coś pójdzie nie tak podczas operacji, był strachem tak naprawdę o moje dzieci. Bałam się, że mogą zostać bez matki.
 Kiedy noc dobiegła końca musiałam stawić czoło samej sobie i stawić się w szpitalu. Wbita w fotel samochodu, przygnieciona własnymi myślami i obawami pojechałam do szpitala. Ale zanim przyjęto mnie na oddział musiałam przebrnąć przez kolejne konsultacje, wywiady lekarskie, badania oraz całą biurokrację, która jest niestety nieodłączną częścią naszej służby zdrowia. 
Znalazłam się w jednej sali z kobietą chorą na raka piersi, która przeszła już mastektomię oraz leczenie. Czekała na ostatni etap rekonstrukcji piersi. Jestem wdzięczna losowi, że trafiłam właśnie na tą kobietę, to dzięki niej przetrwałam tamten dzień. Dawała mi nadzieję, że mimo braku piersi można być szczęśliwym i żyć bez ograniczeń. Myślałam o tym, że skoro ona wygrywa z chorobą,i jest taka spokojna i szczęśliwa to czemu ze mną miałoby być inaczej? Odwiedziła mnie wolontariuszka z klubu amazonek, rozmowa z nią równie podziałała na mnie uspokajająco. 
Noc w szpitalu przespałam dzięki tabletce nasennej, a ranek był jaki był. Pamiętam jak wieźli mnie na łóżku na salę operacyjną, pamiętam jak wjechałam, spojrzałam na lampy nade mną i nic więcej... Nie pamiętam lekarza, nie pamiętam nikogo z sali tylko te lampy. Jakbym była tam tylko ja i one. 
Kiedy się wybudziłam nie było już lamp, był tylko ból ręki i odrętwienie ciała. Byłam świadoma ale jednocześnie ogłupiała. Dziwne uczucie, strach zniknął, a zamiast tego poczułam ulgę. Kiedy udawało mi się oprzytomnieć widziałam salę, która wydawała mi się jak wielka jak hala magazynowa w której stoją całe rzędy łóżek z pacjentami. Tylko to pamiętam. teraz kiedy byłam tam przy wybudzaniu mojego syna po zabiegu zobaczyłam jak wygląda to miejsce tak naprawdę, to nie hala tylko duża sala z ok.15 łóżkami i dużą ilością lekarzy i pielęgniarek. Widziałam tam też innych pacjentów którzy się wybudzali i automatycznie wracałam do tego co się wtedy ze mną działo.
Zawsze kiedy ktoś inny doświadcza tego co my podświadomie dokonujemy porównania. Ja również tylko zastanawiam się dlaczego to robimy? Przecież już nic nie zmienimy, nie cofniemy czasu i nie przeżyjemy tego inaczej.
Po operacji wiele rzeczy mnie zaskoczyło, ale najbardziej chyba to jak szybko mój organizm doszedł do siebie po operacji. Ból był znośny, męczyło mnie tylko ograniczenie ruchowe. Byłam uzależniona od pomocy osób trzecich, i to mnie bardzo wyprowadzało z równowagi. Nie byłam w stanie sama umyć sobie włosów, obrać ziemniaków czy wyprasować bluzki. Na szczęście był to stan przejściowy i teraz mogę tylko to wspominać. Nie żałuję, że poddałam się operacji, bo dzięki temu mam szansę na życie.



sobota, 17 października 2015

Piękna strona gołej głowy



    Włosy są bardzo ważne dla każdego z nas, ale szczególnie dla kobiet. To jeden z elementów naszej kobiecości i kiedy kobieta zostaje ich pozbawiona często czuje się niepełnowartościowa, mniej kobieca a nie powinna. Kobieta z łysą głową powinna odkrywać w sobie inny rodzaj piękna. Gdyby nie okoliczności jakie towarzyszą utracie włosów, i gdyby tak pominąć tą całą rakową otoczkę czy nie moglibyśmy spojrzeć na to jak na eksperyment, jak na ciekawe doświadczenie? W tej sytuacji, jakby nie patrzeć sytuacji dla nas niekomfortowej powinniśmy doszukiwać się pozytywnej strony. Ale co pozytywnego może być w łysej głowie? To samo co w sytuacjach kiedy wychodzimy od fryzjera podekscytowane zmianą uczesania. Możemy udawać, że brak włosów to tylko zmiana fryzury. W pewnym sensie przecież tak właśnie jest. Czasem zdarza się, że nie jesteśmy zadowolone ze ścięcia włosów przez fryzjerkę i wtedy pocieszamy się tym, że to tylko na chwilę, że włosy szybko urosną i fryzura będzie lepiej wyglądać, da się poprawić. Więc czemu nie można tak też spojrzeć na utratę włosów w wyniku chemioterapii?
    Jak tylko zauważyłam, że zaczęły mi wypadać włosy to sama ogoliłam sobie głowę. I kiedy teraz to wspominam jestem z siebie dumna, że zrobiłam to sama. Poszłam do łazienki, i po dłuższej chwili gapienia się na maszynkę do włosów męża ścięłam je na długość kilku milimetrów. Moja 4-letnia córeczka weszła wtedy do łazienki, spojrzała na mnie i po chwili zaczęła się śmiać, powiedziała mi tylko "mamo, ale Ty głupio wyglądasz!" To mnie rozbawiło i dodało odwagi by kontynuować to co zaczęłam. Zanim zaczęłam golić na gładko zamknęłam drzwi od łazienki na klucz bo teraz chciałam być sama. Ogoliłam głowę, patrzyłam na swoje odbicie w lustrze i już nie było mi do śmiechu. Trochę mi zajęło zanim się z tym oswoiłam. Czasem nawet mi się podoba ta moja przymusowa fryzurka, a raczej jej brak. Uważam że mi pasuje, ale tęsknię za posiadaniem włosów, które teraz już zaczęły powoli odrastać.
    Osoby które widziały mnie bez włosów po raz pierwszy reagowały zażenowaniem, nie wiedziały jak mają się zachowywać. Ja też na początku miałam pewne opory, żeby pokazywać się bez nakrycia głowy. W tej chwili nie zwracam już na to uwagi, wychodzę na balkon i nie przeszkadza mi, że widzą mnie sąsiedzi, kiedy ktoś puka do moich drzwi otwieram nie pamiętając nawet o tym, że nie mam nic na głowie. Nie krępuje mnie to. Ale nie potrafię się zmusić do tego, żeby wyjść z domu z odkrytą głową. Widziałam jakie reakcje wywołuję u ludzi na ulicy, ich zainteresowanie, ciekawość. Nie chciałam sprawdzać jaką sensację bym wywołała bez turbanu czy chustki na głowie. Oszczędziłam sobie tego rodzaju doświadczeń. Byłoby o wiele łatwiej znosić brak włosów gdyby ludzie nie zwracali na to tak dużej uwagi. Niestety tak się nie da. Tylko właściwie dlaczego tak się tym przejmuję? Czy nie powinnam zapomnieć o nich i pokazać piękno łysej kobiety? Nie potrafię, mam za mało odwagi.
    A co z  turbanami, chustami, czapkami? Można postrzegać je jako zło konieczne ale można też się nimi bawić. Jest tyle różnych rodzajów materiałów, wzorów,kolorów więc dlaczego z tego nie korzystać? A peruki? Tak samo, trzeba tylko zmienić nastawienie. Bo najważniejsze jest to,że w włosy odrosną a zanim to nastąpi nie można ograniczać się ich brakiem chowając się przed światem. Trzeba żyć tak jak dawniej i nie czuć się gorszym, pamiętać że to tylko na chwilę...



piątek, 16 października 2015

Opowiadanie o tym jak to jest

     Dzisiaj chciałabym opowiedzieć o mojej pierwszej chemii. Pierwszy raz zawsze jest trudny, dla mnie również, towarzyszył mi strach i niepewność ale  i radość, bo w końcu zaczynałam leczenie. To było dla mnie jak podróż w nieznane, i chciałabym o tym napisać inaczej niż zwykle. Dlatego napisałam opowiadanie, przeczytajcie i oceńcie.

Chemioterapia 


     Szybciej, szybciej, dlaczego On się tak wlecze?! Przecież to jego wina, gdybyśmy wyjechali wcześniej tak jak chciałam bylibyśmy na czas. Pewnie, nie mógł przewidzieć że będą utrudnienia w ruchu na drodze ale czemu musiały być akurat dziś! Jak gdzieś jedziemy to zawsze jest tak samo, zawsze na ostatnią chwilę! No szybciej, czemu on się tak wlecze? Nie mogę się spóźnić na pierwszą chemię, nikt tam nie będzie specjalnie za mną czekał! Czemu On nie może zrozumieć, że boję się spóźnić, i bez tego i tak się denerwuję. Jestem przez to zła, nie tak to sobie zaplanowałam. Przecież miałam mieć czas, żeby wziąć głęboki oddech przed wejściem na oddział a teraz co? Teraz już na nic nie mam czasu, tak bardzo nie chciałam robić tego w biegu...
     Jestem na miejscu, to chyba ten budynek, tylko które piętro? Z tego pośpiechu mam mętlik w głowie, nie wiem gdzie mam iść. To chyba tam, tak na pewno tam, widzę że wchodzi tam kobieta w chustce na głowie. Idzie na oddział chemioterapii, widać po niej, że  jest chora. Miałam racje, w końcu dotarłam. Tam jest gabinet lekarski,pójdę tam i zapukam...
     Przyszłam w złym momencie, widzę że lekarka jest zajęta a ja się spóźniłam, teraz nie ma dużo czasu na tłumaczenia. Więc dalej nic nie wiem, a o tyle rzeczy chciałam zapytać. Ale obiecała, że później mnie zawoła i wszystko wytłumaczy, że porozmawiamy o leczeniu i odpowie na wszystkie moje pytania.Trudno, muszę poczekać.
     Dobrze, że chociaż pielęgniarka mnie nie zbywa. Ma szczery uśmiech, trochę się przez to uspokoiłam ale to nie zmienia faktu,że się martwię. Pobrała krew, zmierzyła ciśnienie, temperaturę, zważyła. Kazała czekać 2 godziny na wyniki morfologi.Wiedziałam, że to potrwa ale wiedzieć to jedno a przetrwać to drugie. Czym mam się zająć czekając, gapić się w sufit? Wzięłam książkę ale nie mogę się skupić na czytaniu, za dużo tu ludzi. Czemu nie mają tu więcej krzeseł, jest ich stanowczo za mało dla pacjentów, nie wspominając o tych którzy im towarzyszą. No właśnie, gdzie jest moje towarzystwo? O tam jest, zajął mi miejsce obok tej starszej pani. Patrzę na nią i zastanawiam się czy ta kobieta nosi perukę? Tak, chyba tak. Sztucznie to wygląda, chyba nie będę chciała takiej już wolę chustę albo turban. Może posłucham o czym mówią ludzie na oddziale to dowiem się czegoś, może ktoś będzie mówił jak to jest. Nie chce z nikim rozmawiać, boję się. Wolę obserwować, rozglądam się i widzę tylko ludzi, którzy uśmiechają się mimo woli.
Dlaczego mnie nie wołają? Pielęgniarka powiedziała , że moje wyniki już są i że na pewno zaraz mnie pani doktor zawoła. Powiedziała znowu " proszę czekać". Który raz to dzisiaj już słyszę? Czekam i czekam, i dalej nic. Wywołują zawsze inne nazwiska, a ja jak zawsze, będę chyba na szarym końcu. Moja sąsiadka ta pani w peruce weszła na salę godzinę temu. Ciekawe ile czasu tam jeszcze spędzi, ile czasu ja tam będę? Chciałabym mieć to już z głowy!
Upłynęło już tyle godzin, większości ludzi z korytarza już nie ma a mnie dalej nie wołają. Przygnębia mnie to bezczynne czekanie. Zagaduję pielęgniarkę i znowu słyszę to samo "proszę czekać!" . Muszę wytrzymać jeszcze trochę, ale to takie trudne. Nerwy mam napięte, jestem na granicy cierpliwości. Bo ile można czekać w takim napięciu?! Dobrze, że nie jestem tu sama, ciesze się, że On jest ze mną, ale w sumie to tak jakby go nie było. Myślami jest gdzie indziej i nie potrafi się w tym odnaleźć. Ale jest, tylko nie potrafi mi pomóc. Nie wychodzi nam dzisiaj  rozmowa, nie mamy nawet  na nią ochoty. Milczymy i czekamy.
     Jesteśmy tu już tak długo, a w domu dzieci czekają. Właśnie dzieci,  jak to zrobić żeby nie widziały co się ze mną będzie działo po powrocie? Chyba dobrze zrobiłam tłumacząc im, że jak wrócę mogę się źle czuć, powinny wiedzieć czego się spodziewać bo może wtedy się tak nie przestraszą. Najważniejsze, żeby widziały,że wierze w leczenie, że to tylko przejściowe.
     Nie wysiedzę tutaj dłużej, może wyjdę... Nie, zostanę bo gdy mnie zawołają a mnie nie będzie na oddziale, to znowu się przedłuży. Ciężko mi tu wysiedzieć, ten korytarz nie nastraja mnie optymistycznie. Wszystko tutaj jest stare, drzwi, klamki, krzesła. I te smutne ściany pomalowane w szpitalnych kolorach. Do poczekalni nie chcę wchodzić, bo to mała klitka, pełna ludzi. Już wolę ten korytarz, przynajmniej widzę co się dzieje na oddziale.
     No nareszcie, ale dlaczego wołają mnie na salę? Przecież najpierw lekarka miała ze mną porozmawiać! Nie mam wyboru, idę. Podają mi najpierw jakiś zastrzyk, podobno na wymioty, zaraz potem dwa kolejne i to chyba są sterydy bo strasznie szczypie. Teraz czas na  kroplówkę z chemią, doczekałam się. Dziwne uczucie, czuję zimno to na pewno i nic po za tym. Troszkę słabo mi się robi, ale myślałam ze będzie gorzej.  Fotel nawet wygodny ale boję się ruszyć , jestem jak sparaliżowana. Ale teraz już spokojna, dostaję to czego mi potrzeba. Niech chemia zrobi swoje, niech mnie ratuje...
Czas zleciał, i teraz trzeba znaleźć lekarkę. Jest już po 16, więc zaczęła dyżur na innym oddziale. A ja? Zapomniała, że mamy porozmawiać? Teraz znowu nie ma czasu, wracamy więc do domu.
     Trochę mnie mdli ale nie ma tragedii. Czuję taką ulgę, spadł ze mnie cały ciężar dzisiejszego dnia. Czas na telefony, wszyscy są ciekawi jak było, wszyscy chcą wiedzieć jak się czuję a mi trudno to opisać, co mam im powiedzieć? Musze ochłonąć bo w domu czekają dzieci, obowiązki, codzienność. Jak ja sobie poradzę? Sterydy na szczęście działają, mam w sobie energię, tylko na jak długo?
     Jak dobrze być w domu, jest nowy piękny dzień, a mi jest tak duszno. Noc może i minęła mi spokojnie, ale co mi ten dzień przyniesie? Czuję się zmęczona, jakbym przebiegła maraton. Spałam tyle czasu, która to godzina? Późno już a mi nie chce się wstać, poleżę sobie. Zaraz zasnę, chcę przespać moją słabość. Jutro może będzie lepiej, musi być w końcu idę na chrzciny.
     No i dałam radę, jestem z siebie dumna. Zostałam matką chrzestną ślicznego chłopczyka. Ale skutki leczenia nie zniknęły, czuję jak narasta we mnie zmęczenie. Jestem za słaba, czas wracać do domu. Tylko tak mi przykro, że nie mogę zostać, przecież jest tak miło. Żałuję, że nie mogę dłużej potrzymać chrześniaka na rękach, że przeze mnie nie możemy zostać. Nie chcę wracać, ale czuję że nie dam rady dłużej.
    Duszno mi, ciężko się oddycha, czy to normalne? I czy ja przespałam całe popołudnie? Jest już noc. Nie dam rady wstać, tak mi słabo, dalej chce mi się spać. Powinnam spać, sen to najlepsze lekarstwo.
    Czuję głód, obudził mnie ze snu. To chyba dobrze, wracam do życia. Już nie jestem taka zmęczona, muszę się wziąć w garść, nie mogę przecież wiecznie spać i tracić czas. Jak nie wstanę to przepadnę. Musze się czymś zająć, tylko ostrożnie z przerwami na odpoczynek.
    Minęło kilka dni, teraz jest już o wiele lepiej. Czas pojechać na kontrolę, wrócić na ten korytarz i poczekać na ciąg dalszy.


   



czwartek, 15 października 2015

Cel w życiu


Zadaję sobie pytanie czy warto śnić, czy warto marzyć lub tęsknić do tego czego się jeszcze w życiu nie doświadczyło? Czy nie jest tak, że w naturze człowieka leży chęć nieustannego odkrywania tajemnic naszego świata? Ludzie wiecznie ciekawi, szukają coraz to nowych doznań i nigdy nie mają dosyć. Nasza chęć poznania wszystkich tajemnic czyni nasze życie ciekawszym, daje nam cele do realizacji.
Jaki więc sens miałoby nasze życie, gdybyśmy przestali szukać, marzyć, dążyć do jakiegoś celu? Co by było gdybyśmy zatracili naszą ciekawość ? Jeśli przestalibyśmy wierzyć w realizację naszych celów? Ludzie chorzy na raka czasem tracą sprzed oczu cel, przestają reagować na świat zewnętrzny jakby nie mieli już ochoty na żadne nowe doświadczenie czy doznanie. Gdy tak się dzieje rak wygrywa, nie tylko z naszym ciałem ale i z nasza duszą.
Nie wszyscy chorzy się poddają, są i tacy którzy właśnie dzięki rakowi budzą się do życia. Ale jak wiele osób zaczyna żyć na nowo po diagnozie? Wydaje mi się, że biorąc pod uwagę zachowanie takich osób jak Magda Prokopowicz oraz wielu innych kobiet, które mają odwagę mówić światu o swojej chorobie jest ich wielu.
Tak wiele fundacji zakładają właśnie osoby chore na raka, organizowane są różnego rodzaju akcje takie jak "oddaj włos " mające na celu poprawę komfortu życia chorych, wsparcia ich, pobudzenia świadomości społeczeństwa i we wszystkich tych akcjach uczestniczą właśnie chorzy. Bywa też, że niektórzy zakładają profile na portalach społecznościowych, piszą blogi, zostają wolontariuszami. A wszystko to zmierza ku jednemu - realizacji celu! Nagle człowiek budzi się do działania, dostrzega to czego inni nie widzą i zmienia swoje życie. Zaczyna je dzielić  na przed i po diagnozie. Ja nie jestem wyjątkiem, ja również zmieniam swoje życie i to mi daje siłę by walczyć z chorobą, strachem i chwilami zwątpienia które niestety zawsze wracają. Ale nie poddaję się swoim słabościom i po każdym załamaniu wychodzę na prostą z jeszcze większą nadzieją na to, że jeszcze mam czas na życie, czas na marzenia i czas na ich realizację. Nie ważne czy będę żyła rok, dwa, 5, 10 czy 15 lat, ważne że będę czuła, że przeżyłam ten czas najlepiej jak potrafię. To jest najważniejsze, wyznaczyć sobie cele, dążyć do ich realizacji i czerpać z każdej chwili jak najwięcej, bo warto cieszyć się  życiem dopóki ono trwa.
 Musimy postanowić sobie, że nie poddamy się dopóki nie osiągniemy naszych celów, być uparci i zawzięci w swoim postanowieniu. Ja tak postanowiłam, wyznaczyłam sobie cele i teraz będę je realizować,

środa, 14 października 2015

BEZ MASKI MAGDA PROKOPOWICZ odcinek archiwalny 01.2012

c


Ci którzy się jeszcze nie zetknęli z Magdą Prokopowicz powinni posłuchać o czym mówi w tym wywiadzie. Mi to pomogło zrozumieć kilka spraw. Powinno to być obowiązkowym wykładem w nauce zrozumienia życia z rakiem.

Błysk w oku

Mówią, że oczy są zwierciadłem duszy.Można w nich dojrzeć wszystko to czego nie można wypowiedzieć. Pokazują nasze nastroje, emocje i odróżniają nas od siebie. Oczy odzwierciedlają też nasze zdrowie, gdy gorączkujemy błyszczą, gdy chorujemy matowieją a gdy umieramy zamierają w bezruchu. Patrząc na swoje odbicie w lustrze mimowolnie zwracamy na nie uwagę, patrząc w oczy drugiego człowieka podświadomie próbujemy odczytać jego intencje. Wczoraj po raz pierwszy od dłuższego czasu zobaczyłam w moich oczach błysk, na który tak czekałam. Tak się z tego ucieszyłam,że pomyślałam sobie może jednak będzie dobrze? Muszę wierzyć, że tak będzie, należy mi się przecież coś od życia, bo byłam dzielna,  wytrzymałam bez słowa skargi. Nie krzyczałam ...
Niestety życie bywa okrutne, przewrotne i nieczułe na nasze żądania. Nie można mieć wszystkiego czego się chce, trzeba być cierpliwym, czekać na lepsze dni i nigdy nie tracić nadziei bo gdy jej zabraknie to co nam zostanie? Jestem teraz szczęśliwa bo widzę w swoich oczach tą nadzieję, i oby już nigdy nie zniknęła.

Przyjaciele

Jest takie powiedzenie, które ostatnio nabrało dla mnie prawdziwego sensu, że prawdziwych przyjaciół poznajemy w biedzie. Zabawne, jak człowiek potrafi żyć w nieświadomości, nie zdając sobie sprawy iż tak naprawdę tylko niewielka część osób, z którymi jesteśmy blisko jest wobec nas uczciwa, lojalna i szczerze zainteresowana naszym losem. Gdy człowiek ma kłopoty, gdy pojawiają się problemy część otaczających nas ludzi znika. Tak po prostu bez słowa usuwają się z naszego życia. Ale są też osoby, które trwają przy nas niezależnie od sytuacji. Myślę, że jestem szczęściarą, bo są osoby na które mogę zawsze liczyć, które mnie wspierają i niejednokrotnie udowodniły,że wiedzą na czym polega przyjazń. Ale przykre jest to, że wielu moich znajomych, przyjaciół przestało uczestniczyć w moim nowym życiu. Życie ze mną i z moim rakiem nie jest proste, nie wszyscy potrafią odnalezć  się w tej sytuacji.
Niektórzy nie wiedzą jak się mają zachować, ani co powiedzieć, to ich przerasta i wolą sobie odpuścić znajomość niż spróbować zrozumieć. Dla mnie w tym momencie są tchórzami, którzy nie mają w sobie tyle odwagi by stawić temu czoła. Są wygodni, tak jest dla nich prościej i milej, bo po co mieliby się wysilać, mają przecież swoje życie, nie potrzebują w nim kolejnego problemu. Bo znajomość z chorą osobą to często dyskomfort, taka znajomość wymaga chociażby częściowej rezygnacji ze swojego egoizmu i spojrzenia dalej niż sięga czubek nosa.
To bolesna lekcja życia gdy przekonujemy się na własnej skórze jak różne bywają reakcje ludzi, którzy dowiadują się o naszej chorobie. To przykre, kiedy ludzie z naszego otoczenia odstawiają nas na boczny tor tylko dlatego, że staliśmy się niewygodni. Dlaczego tak się dzieje?  Czym sobie zasłużyliśmy na takie traktowanie? Nie wiem, ale jestem przekonana że warto dowiedzieć się kto jest tym prawdziwym przyjacielem, bo tylko ten prawdziwy jest wart naszego czasu i uwagi.
Chciałabym wiec podziękować tym, którzy przy mnie trwają bo to dzięki Wam nie straciłam wiary w ludzi.Dziękuję Wam z całego serca, że jesteście.



poniedziałek, 12 października 2015

Trzeba być twardym, nie miętkim





Mogłabym rozpisywać się na temat osób, których historie większość zna, mogłabym pisać o Magdzie Prokopowicz lub Joannie z "Chustki", mogłabym też napisać historię jakiejkolwiek innej osoby ale chcę napisać o człowieku, który posiadał największą wolę walki jaką widziałam.
Powinnam napisać o tym jaki był, ale brak mi słów by określić jego dobre, kochające i współczujące serce, jego poczucie humoru, jego oddanie i poświęcenie względem tych których kochał ponad życie. Może powinnam napisać jak bardzo go kochałam i jak bardzo mi go brakuje. Ale chcę napisać o tym, czego mnie nauczył.Nie był przeciętnym człowiekiem, nie tylko dlatego, że był moim ojcem. Był wspaniałą osobą, która zawsze wyciągała rękę do innych, która potrafiła docenić życie i wartość drugiego człowieka.
Rozumieliśmy się zawsze bez słów, wystarczyło jego jedno spojrzenie, gest, wyraz twarzy i wiedziałam co go martwi, czy jest zły, smutny czy szczęśliwy. Dopiero teraz  rozumiem tak naprawdę, co czuł kiedy walczył z chorobą. Mógłby być przykładem dla każdego z nas, nigdy się nie poddał, trzymał się kurczowo życia. Przez osiem długich lat  toczył walkę z rakiem i nie załamał się. Cieszył się z każdej chwili i przez cały czas powtarzał mi, że trzeba być twardym, nie miętkim i taki był, twardy.  Teraz ja musze być twarda i powtarzam te słowa moim dzieciom, i teraz  Wam. Najważniejsze w życiu jest to, żeby się nie poddawać, brnąć do przodu mimo przeciwności losu i szukać zawsze tej dobrej strony sytuacji, niezależnie od tego jak jest zle. Więc nawet jeśli myślicie że zabrakło nadziei, nawet jeśli się boicie nie poddawajcie się bo dopóki życie trwa trzeba się nim cieszyć!

niedziela, 11 października 2015

Lekcja z życia

Tak się zastanawiam co mi życie jeszcze przyniesie, czym mnie zaskoczy? Niedługo mija pół roku od operacji, i co się zmieniło? To ja się zmieniłam i nieustannie zmienia się mój świat, wszystko postrzegam teraz inaczej.
Co dobrego jest w moim świecie? Wbrew pozorom bardzo wiele. Przecież wspierają mnie ludzie którzy mnie nie oceniają, tylko akceptują taką jaką jestem. Przekonałam się, że prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie, nauczyłam się cierpliwości, pokory i zrozumienia a przede wszystkim nauczyłam się prosić o pomoc i doceniać to co los mi daje. To bardzo cenne lekcje. Tak ważne jest, żeby wyciągać wnioski z lekcji jakie daje nam życie. To nasze doświadczenia kształtują nas a tym samym naszą przyszłość.
Nie jestem zadowolona ze swojej przeszłości, popełniłam jak każdy parę błędów w życiu ale czy bez tego byłabym tym kim jestem? Przecież każdy popełnia błędy, nie jestem wyjątkiem. Liczy się to czy wyciąga się z tego coś dobrego czy rozumie się morał z historii pisanej przez życie.
Kiedy tak o tym myślę, dochodzę do wniosku że widocznie tak miało być. Miałam zachorować, żeby zrozumieć pewne rzeczy. To doświadczenie miało mnie wzmocnić, pokazać drogę do zrozumienia samej siebie. To jak prowokacja do życia.

sobota, 10 października 2015

Szpital


Jest jedno wspomnienie, które powraca do mnie uparcie jak bumerang. Nie mogę zapomnieć o przeżyciach z tego krótkiego ale jakże intensywnego czasu, kiedy mój organizm zbuntował się przeciwko chemii. To była moja największa porażka. Do tego momentu kontrolowałam swoje reakcje, ale oddzielona od tego co znam i kocham straciłam kontrolę.
Jest to wspomnienie pobytu w szpitalu na oddziale onkologicznym. Pobyt tam to wielka trauma dla pacjenta,a przynajmniej dla mnie. Trafiłam tam, ponieważ chemia pozbawiła mnie białych krwinek i co gorsza wywołała głęboką anemię. Zostałam więc zmuszona do pobytu w szpitalu w celu przetoczenia krwi. To złamało moją psychikę, przepłakałam cały pobyt , nie interesowało mnie, czy patrzy na mnie lekarz, pielęgniarka czy ktokolwiek inny, liczyło się tylko to jak mi zle. Próbowałam uciec, ale powstrzymywała mnie tylko świadomość tego że nie pozwolą mi przyjąć kolejnej dawki chemii, jeśli nie wytrzymam. Co za ironia losu, zostałam ze względu na nią a to w końcu jej działanie  doprowadziło mnie do takiego stanu!
 Bałam się,ze jak tam zostanę to smutek mnie pochłonie. Czułam się opuszczona i zapomniana. Wszystkie emocje jakie tłumiłam, wszystko to co trzymałam głęboko na dnie serca wydostało się na powierzchnię. Po powrocie do domu musiałam zmusić się wyduszenia z siebie resztek normalności, bo czekali na mnie ludzie którym nie jest obojętny mój stan, Ale tak naprawdę dopiero po kilku dniach doszłam do jako takiej równowagi.
 Wiele rzeczy wpłynęło na moje samopoczucie w tym czasie, pacjenci których widziałam, z którymi rozmawiałam, stan mojego zdrowia, brak bliskich ale także stan oddziału w którym się znalazłam. Może ostatni powód nie był najważniejszy ale na pewno nie pomagał w złapaniu równowagi psychicznej. To nie w porządku, że w dalszym ciągu mamy w Polsce szpitale, które nie wiedzą co to remont?! Dlaczego pacjenci, którzy walczą i potrzebują komfortu psychicznego muszą się leczyć w takich warunkach. Wiem, że nie wszędzie tak jest. Operowana byłam w innym szpitalu, i mam porównanie. Wydaje się to bardzo błahe ale warunki bytu oraz otoczenie jest bardzo istotne.
To przykre doświadczenie tym bardziej utwierdziło mnie w przekonaniu,że bez wsparcia moich bliskich nie byłabym taka silna, poddałabym się. To oni są moim punktem oparcia, moją stabilizacją, poczuciem bezpieczeństwa.

Strata

Myślę o tym, jak to było przed chorobą, kiedy jeszcze nie potrafiłam docenić ani siebie ani tego co mi matka natura dała. To przygnębiające, że człowiek docenia pewne rzeczy jak je straci. Ale czy rozpamiętywanie przeszłości ma sens? Jeśli spojrzeć na to od strony psychologicznej to nie, Użalanie się nad tym czego już nie ma nie przyniosło jeszcze nikomu nic dobrego. Ale gdyby spojrzeć na to z innej strony? Może warto pamiętać bo dzięki temu będziemy doceniać to co nam jeszcze zostało?
Wspominam moje włosy, ich strata boli prawie tak mocno jak utrata piersi. Nie można się z tym pogodzić, można jedynie z tym żyć. Ale jak? Kobieta po mastektomii w większości przypadków ukrywa brak piersi ale dlaczego to robi? Dlaczego przyjęte w naszym społeczeństwie  normy nakazują ukrywanie defektów urody? Dlaczego kobieta po chemioterapii musi ukrywać brak włosów męcząc się w nie zawsze wygodnych nakryciach głowy? Dlaczego musi kamuflować brak rzęs czy brwi makijażem? Dlaczego nie może dumnie iść ulicą z gołą głową? Tak niewiele z nas zdobywa się na odwagę by to zrobić. Dlaczego obcy ludzie a nawet moi najbliżsi reagują zażenowaniem kiedy pierwszy raz widzą mnie bez włosów? Przecież nie ma nic złego w tym, że jest się innym. Bo ja czuję się inna niż wszyscy, i nie czuję się przez to gorsza. Wiem, że jestem piękna mimo tego, że nie mam włosów.
 Włosy odrosną ale z utratą piersi sprawa jest zupełnie inna. Czy z tą stratą można się pogodzić? Nawet rekonstrukcja nie zmieni faktu, ze jej nie ma. Ile siły i czasu trzeba ,żeby zaakceptować swój nowy wygląd? Nie potrafię opisać uczucia, które się pojawia gdy patrzę w lustro.To przede wszystkim żal, i poczucie krzywdy. Ale mimo tego wiem,że to mała cena za życie. Powinnam się skupić na tym, że dzięki temu wygrałam życie a wszystko inne nie powinno mieć znaczenia. Ale jak to zaakceptować jeśli tak naprawdę otoczenie odrzuca odstępstwa od normy? Panuje na świecie jakiś przeklęty fenomen urody, ciągłe dążenie do ideału. Cy przez to mam się czuć wybrakowana, gorsza? Przez jakiś czas nie wiedziałam czy dam radę z tym żyć, ale to przyszło z czasem.  Zaczęłam patrzeć na siebie inaczej,rak zabrał mi pierś ale w dalszym ciągu pozostaję i czuję się kobietą, i chyba nawet bardziej pewną siebie niż kiedykolwiek wcześniej.

piątek, 9 października 2015

Dziękuję, że czytacie

Nasze życie jest pełne niespodzianek, nie wszystkie są przyjemne ale bywają i takie które sprawiają nam radość. Niespodzianką dzisiaj  dla mnie jest to, że mój blog zainteresował tyle osób. Niezmiernie mnie to cieszy, bo czy nie tego właśnie chciałam? Pragnęłam dzielić się swoimi doświadczeniami, myślami, głośno mówić o tym co czuję. A może po cichu liczyłam na to,że komuś pomogę? Czy  nie jestem naiwna, myśląc że to co robię ma większy sens niż się wydaje?  A może ta pewność siebie i wiara w to co robię jest tylko wymówką,żeby zwrócić na siebie uwagę. Jestem przecież inteligentną osobą, powinnam wiedzieć czego chcę. A tak naprawdę jeszcze tego nie wiem. Wiem tylko to, że bardzo mi to pomaga i zaskoczyło mnie to, że sprawia mi to przyjemność. A ilość osób, które odwiedzają moją stronę tylko motywuje mnie do dalszego pisania. Więc będę kontynuować, tylko czy dalej będziecie zaciekawieni tym co mam do powiedzenia?

Chemia film, który wstrząsnął moim sercem

Zastanawia mnie dlaczego film wzbudził we mnie tak silne emocje, czy to dlatego, że przypomina mi własne przeżycia? A może dlatego, że jest tam tyle emocji które są mi tak dobrze znane? Może jest jeszcze inny powód taki jak to, że niektóre wątki zaczerpnięte są z życia kobiety, która pomogła mi zrozumieć wiele spraw? Trudno powiedzieć, nie ma chyba jednoznacznej odpowiedzi.
Wyszłam z kina nie mogąc dojść do siebie. Najpierw zabrakło mi słów a kiedy dotarłam do domu przyszedł smutek. Nie byłam w stanie pozbierać się do kupy,  był to powrót lunatyczki. Tak nazywam swój stan, kiedy narastające emocje gaszą we mnie wszelkie oznaki radości życia. Zamykam się w sobie i czuję pustkę. Ciężko wybudzić mi się z tego stanu, bo to droga ucieczki, sposób na zapomnienie.
Nie znałam Magdy Prokopowicz ale nie musiałam. Obejrzałam wszystkie wywiady z nią, przeczytałam wszystko co znalazłam na jej temat. Są momenty kiedy zostaję sama i załamuję się. W takiej właśnie chwili słabości zaczęłam szukać pocieszenia szukając w internecie informacji o kobietach takich jak ja, chorych na raka piersi. Natknęłam się na film Magdy, coś w sobie miała takiego co wzbudziło we mnie zainteresowanie, ciekawość. Sposób w jaki mówiła o chorobie, o swoich przeżyciach sprawiło, że zmieniłam podejście do swojej choroby. Kiedy doszłam do informacji o jej śmierci popłakałam się, czułam się jakbym straciła nadzieję... Dopiero pózniej zrozumiałam,że przecież ona walczyła, i wywalczyła przynajmniej czas,i dzięki temu znalazła w tym wszystkim sens, pomogła tak wielu kobietom. Dlatego czekałam, i było warto,bo ten film pokazuje to co chciałam zobaczyć.



http://www.filmweb.pl/film/Chemia-2015-580746

Rak, ja i moi bliscy

Nie powinnam skupiać się tylko na własnych uczuciach, są też inni którzy żyją razem ze mną i moim rakiem. Czasem tak dużo myślę o sobie, o tym co czuję, że zapominam o moich bliskich. To smutne ale prawdziwe. Nie jestem z tego powodu szczęśliwa, ale czasem nie potrafię inaczej. Obwiniam się, i wyrzucam sobie że jestem egoistką. Czy mam do tego prawo? Chyba mam ale czy powinnam z tego  prawa korzystać? Nie tylko ja cierpię, nie tylko ja się boję. Tylko czemu o tym zapominam? Łatwiej mi otworzyć się do obcych ludzi niż do osób mi najbliższych, a oni nie zawsze potrafią sobie poradzić z tym co się ze mną dzieje. Czemu tak jest? Może dlatego, że podświadomie nie chcę ich obarczać swoimi problemami i nie rozumiem że to wywołuje odwrotny wręcz skutek. Może dlatego,że rak to mój świat i nie chcę się nim z nimi dzielić? Boję się co będzie jeśli kiedyś mnie zabraknie, pali mnie od środka myśl, że moje dzieci będą cierpieć jeśli tak się stanie. Dorosły człowiek da sobie radę ale dziecko ma inną psychikę. Nie wszystko jest w stanie udzwignąć. Co więc powinnam zrobić? Zapomnieć o sobie i skupić się na innych? Żadne z powyższych nie będzie dobre a nie potrafię tego do końca połączyć. Tego muszę się jeszcze nauczyć, ale to trudniejsze niż mi się wydaje...

Korytarz pełen historii

Każdy człowiek potrzebuje akceptacji, podświadomie szuka jej u innych, jednocześnie nie akceptując sam siebie. Potrzebujemy stabilizacji, stałego punktu odniesienia w swoim życiu a jednocześnie ciągle szukamy nowych doznań. Szukamy zrozumienia, bliższych relacji z innymi. W naszej naturze nie leży samotność. Wszystko praktycznie opiera się na zbieraniu doświadczeń, na poznawaniu innych ludzi i samych siebie. W sytuacjach kiedy wpadamy w kłopoty zawsze szukamy pomocy. Automatycznie liczymy na nią, szukamy nadziei na ratunek.
Ludzie, których poznałam w czasie leczenia, ich historie są tego najlepszym przykładem. To osoby, które znalazły się w sytuacji bez wyjścia.  Bo rak to właśnie taka sytuacja, nie ma przed nim ucieczki. Będzie nam towarzyszył już zawsze, możemy się leczyć ale on nigdy nie zniknie. 
Każdemu zdarza się czekać w kolejkach, czy to w sklepie, urzędzie  czy u lekarza,  zawsze wtedy czekający rozmawiają między sobą, nawiązują konwersację. O czym? Wszyscy doskonale wiemy, rozmowy przeważnie dotyczą innych ludzi, wydarzeń z życia czy to prawdziwych czy wyssanych z palca. Rozmawiamy też o nas samych, o naszych sukcesach lub problemach. Pomyślcie sobie ile rozmów można usłyszeć czekając po kilka godzin w korytarzu pełnym chorych śmiertelnie ludzi.


Właśnie ten korytarz, przepełniony strachem i niepewnością, cierpieniem i nadzieją na ratunek  jest dla mnie w pewnym sensie jak biblioteka pełna ciekawych książek, które pochłaniają czytelnika w całości. Czekający na chemię, dzielą to doświadczenie ze swoimi najbliższymi. Ja również, przynajmniej na początku też pragnęłam mieć przy sobie kogoś bliskiego w tych trudnych momentach, kogoś kto potrzyma mnie za rękę i będzie powtarzał mi że będzie dobrze. Ale pózniej zrozumiałam, że to za mało, to nie tego tak naprawdę potrzebowałam. Potrzebowałam ludzi którzy czują podobnie. Pacjenci onkologiczni są bardzo specyficzną grupą ludzi,potrafią wzajemnie się wspierać, pomagać i pocieszać, zagrzewać wzajemnie do walki z chorobą mimo że są obcymi dla siebie ludzmi. Wymieniają się swoimi doświadczeniami, swoimi obawami, nadziejami i niestety także strachem. Wszyscy walczą, część z nich wygra życie ale niektórzy niestety przegrają tę wojnę. Ale ich historie pozostaną, bo rak tworzy historię. Życie z nim nie zna nudy, zawsze coś się dzieje, wszystko nieustannie się zmienia, zmieniają się nasze emocje, wartości, podejście do życia i innych ludzi. To tak, jakbyśmy dostali z rakiem w pakiecie nowe, inne życie.

czwartek, 8 października 2015

Wyjaśnienie

Miałam już dzisiaj nie pisać ale chyba jednak powinnam. Wielu moich znajomych nie wiedziało o mojej chorobie, i są zaskoczeni. Domyślam się, że czytają to również osoby, które mnie nie znają więc dodam jeszcze jeden wpis o historii mojej choroby.




Do lutego tego roku żyłam w błogiej nieświadomości, nie zdając sobie sprawy że za chwilę zmieni się całe moje życie. Wiedziałam,że jestem w grupie ryzyka ze względu na obciążenie genetyczne ale mimo to zaniedbywałam kontrolne badania, żyłam w biegu , szara codzienność jak praca, dom, dzieci. Gdzieś w podświadomości czułam, że kiedyś zachoruję i może dlatego nie robiłam badań systematycznie, nie chciałam wiedzieć, bałam się. Ale w pewnym momencie poczułam, że coś jest nie tak a mimo to nic z tym nie zrobiłam. Przed urodzinami mojego syna w lutym sama zbadałam sobie piersi, to jedyne badanie jakie robiłam sobie często,i jak się potem okazało jednak zbyt rzadko. Wymacałam guzek, przestraszyłam się. Wiedziałam, ze to rak. Skąd? Nie wiem, po prostu wiedziałam, byłam tego pewna.
 Poszłam do lekarza, zrobiłam usg piersi, lekarka znalazła 2 guzki. Przed usg musiałam jednak przetrwać kilka dni w panicznym strachu, przedstawiając sobie najgorsze scenariusze. Syn miał urodziny, byli goście a ja miałam ochotę uciec. Musiałam udawać, ale wydaje mi się że miałam swoje przerażenie i niepokój wymalowane na twarzy.

Po Usg wszystko potoczyło się w miarę szybko, biopsja, mammografia, kolejna biopsja, konsultacje i operacja. Okres ten nazywam zawieszeniem. Bo całe moje życie stanęło w miejscu, byłam jak lunatyk. Nie potrafiłam się z tym pogodzić.Nie mogłam spać, bo bałam się jutra.  Rozmawiałam o raku, myślałam o nim, wiedziałam że był. Zaczęłam skupiać się na błahostkach , na codzienności, na wszystkim co nie dotyczyło raka. Chciałam zapomnieć. 
Potem przyszła pora na rozpacz, żal i smutek. Czas operacji i oczekiwania na chemioterapię. To był najgorszy czas. Docierało do mnie wszystko to co tłumiłam wcześniej, cały ten ból, rozpacz, poczucie niesprawiedliwości, straty. Nie potrafiłam tego ogarnąć. Strach był jeszcze większy. Mimo tego, ze byli przy mnie bliscy, którzy starali się mnie wspierać czułam się samotna w moim bólu. Wszystkie myśli, które się pojawiały sprawiały niemal fizyczny ból. Ale musiałam go tłumić, bo przecież mam dzieci, rodzinę i nie chciałam żeby wiedzieli przez co przechodzę. Wiem, to tylko ja.


Kiedy przyszedł czas na chemię, byłam szczęśliwa i przerażona. Szczęśliwa, bo w końcu zaczynam leczenie i już nie tracę czasu na bezczynne czekanie. Przerażona bo nie wiedziałam czego się spodziewać. Dzisiaj jednak nie będę pisała o chemioterapii. Przetrwałam leczenie, było ciężko ale dałam radę. 

Teraz zaczęłam hormonoterapię i czekają mnie badania kontrolne. Nie jest to łatwy dla mnie czas. Strach i ból dalej we mnie tkwią. Może i oswoiłam mojego raka, ale teraz muszę nauczyć się z nim żyć. 

Dlaczego tak jest?

Zadaję sobie pytanie dlaczego wszyscy ludzie, których mijam na ulicy, i ci których spotykam w sklepie, urzędzie, windzie czy jakimkolwiek innym miejscu nagle zaczęli zwracać  na mnie swoją uwagę, zauważać mnie? Pytam siebie czy tak naprawdę mnie widzą, czy też moją chorobę? Przecież nikt wcześniej nie zwracał na mnie większej uwagi więc dlaczego teraz to się zmieniło? Zawsze byłam osobą, która nie lubi się wyróżniać, zwracać na siebie uwagi, chowałam się wiecznie w cieniu innych. Piszę byłam, bo chyba już nie jestem. Tak, teraz chcę być zauważona, doceniana, wyróżniać się z spośród innych tyle, że nie z powodu choroby a dlatego, że jestem kobietą która ma coś mądrego do przekazania. Chcę pokazać jaka naprawdę jestem, ze jestem lepsza i ciekawsza niż mój rak.
Czuję na sobie spojrzenia , które wyrażają ciekawość, czasem współczucie, czasem dezaprobatę, nawet zdziwienie. Niektóre osoby wykręcają głowę patrząc na mnie. Przecież nie jestem ani brzydka ani piękna, nie jestem wyzywająco ubrana, nie jestem brudna, nie zachowuję się prowokująco  a mimo to oni patrzą za każdym razem. I to tylko dlatego że mam raka, który wyróżnia mnie z tłumu. Nie próbuję tego ukryć, bo i po co? To nie moja wina, że jestem chora. Wychodzę z domu z podniesioną głową, patrzę im w oczy i nie muszę  zakładać peruki ani nakładać na moją zmęczoną skórę tony makijażu żeby dodać sobie do tego odwagi.Nie muszę się chować w swoim domowym zaciszu, nie mam się czego wstydzić. Przecież to tylko ja i mój rak , zawsze razem, idziemy naprzeciw życiu i ludziom, którzy nas nie odróżniają. 

Moje myśli

Zastanawiam się dlaczego dopiero teraz zaczęłam pisać. Może dlatego, że bałam się zebrać swoje myśli , które mogłyby zmusić mnie do refleksji ? Chyba tak, człowiek który staje w obliczu choroby w pierwszej kolejności skupia się na samej chorobie ale potem zaczyna zastanawiać się nad swoim życiem, robi swój osobisty remanent.
 Żyjemy w biegu i nie mamy czasu na to, żeby realizować marzenia. Zawsze są rzeczy ważniejsze, odkładamy prawdziwe życie na potem. Nie zastanawiamy się nad nim, żyjemy z dnia na dzień nie myśląc nad sensem chwili. Z czasem zapominamy się cieszyć z tego co los nam daje. Dopiero rak otworzył mi oczy na świat.

 Zrozumiałam jak cenne są chwile, jak ulotny jest czas i że trzeba celebrować każdą chwilę bo może to być ta ostatnia. Pierwszy raz to do mnie dotarło nie w gabinecie lekarskim kiedy usłyszałam diagnozę ale na przedstawieniu przedszkolnym mojej córki. Siedziałam i płakałam cicho w fotelu na widowni, bo uzmysłowiłam sobie że to może być ostatni jej występ, który jest dane mi zobaczyć. To był mój pierwszy raz, kiedy zaczęłam się bać. Zdarzają się takie chwile, kiedy nie panuję nad strachem i emocjami mu towarzyszącymi.

 Staram się jednak pamiętać, że zawsze trzeba z optymizmem patrzyć w przyszłość. Ale jak zatrzymać ten optymizm kiedy widzi się wokoło ludzi złamanych chorobą? Mój strach jest motorem który mnie napędza. Nigdy wcześniej nie miałam takiej ochoty do działania, nigdy tak nie przeżywałam chwil. I z tego się cieszę, że w końcu się obudziłam do życia .

środa, 7 października 2015

Ja i rak

Zastanawiam się właśnie od czego zacząć, a może powinnam napisać od kogo, siebie czy mojego raka? Więc może zacznę od raka...
Tego, że będę miała okazję go gościć byłam pewna jak tego,że się kiedyś zestarzeję. Gdyby spojrzeć na historię nowotworów w mojej rodzinie , gdzie 2/3 moich krewnych choruje lub już zmarło z powodu raka to można by odnieść wrażenie jakbym siedziała na tykającej bombie. Dlatego jak tylko wyczułam guzek, to nie miałam wątpliwości, że teraz moja kolej. Mam raka piersi, leczę się i czekam. Na co? Sama jeszcze nie wiem.
 Mój ojciec walczył 8 lat z rakiem i przeżył tyle lat tylko dlatego że miał ogromną chęć do życia i był strasznie uparty i zawzięty. Chciał żyć i walczył do samego końca. Ja też chcę żyć ale chcę czegoś więcej niż mój kochany tato, chcę żeby rak dał mi coś też od siebie. Dlatego piszę ten tekst, chcę się podzielić swoimi doświadczeniami, uczuciami i strachem. Wiem, że tego co czuje osoba chora na raka nie jest w stanie zrozumieć zdrowa osoba. To paniczny strach i walka z samym sobą. W obliczu choroby już nic nie jest proste. Ale człowiek żyje z tym strachem i nagle dostrzega jakie życie jest piękne. Ja tak czuję, strach i radość z życia.
Obecnie wszystko  w moim życiu niestety nie skupia się na mnie tylko na moim raku, wszyscy wokół skupiają swoją uwagę na nim. Czasem czuję się jakby to nie o mnie chodziło to mój rak jest taki popularny nie ja! Patrzę w lustro i widzę chorobę, moje oczy mówią wszystko. Kochałam swoje oczy, były moim odbiciem, pokazywały mój smutek, radość, zdziwienie, zaskoczenie, miłość, nienawiść, czułość, pogardę, złość a teraz jest w nich pustka. Nie lubię już siebie oglądać, nie dlatego że nie mam piersi, nie dlatego że nie mam włosów, nie dlatego że skóra jest zmęczona, szara ale dlatego że oczy nie mają już w sobie tego czegoś. Ale mimo to wciąż się uśmiecham, tylko to mi zostało z urody... 
Mogłabym tyle napisać na samym początku ale nie da się przelać wszystkich myśli na papier jednocześnie. Więc na dziś zakończę.