piątek, 16 października 2015

Opowiadanie o tym jak to jest

     Dzisiaj chciałabym opowiedzieć o mojej pierwszej chemii. Pierwszy raz zawsze jest trudny, dla mnie również, towarzyszył mi strach i niepewność ale  i radość, bo w końcu zaczynałam leczenie. To było dla mnie jak podróż w nieznane, i chciałabym o tym napisać inaczej niż zwykle. Dlatego napisałam opowiadanie, przeczytajcie i oceńcie.

Chemioterapia 


     Szybciej, szybciej, dlaczego On się tak wlecze?! Przecież to jego wina, gdybyśmy wyjechali wcześniej tak jak chciałam bylibyśmy na czas. Pewnie, nie mógł przewidzieć że będą utrudnienia w ruchu na drodze ale czemu musiały być akurat dziś! Jak gdzieś jedziemy to zawsze jest tak samo, zawsze na ostatnią chwilę! No szybciej, czemu on się tak wlecze? Nie mogę się spóźnić na pierwszą chemię, nikt tam nie będzie specjalnie za mną czekał! Czemu On nie może zrozumieć, że boję się spóźnić, i bez tego i tak się denerwuję. Jestem przez to zła, nie tak to sobie zaplanowałam. Przecież miałam mieć czas, żeby wziąć głęboki oddech przed wejściem na oddział a teraz co? Teraz już na nic nie mam czasu, tak bardzo nie chciałam robić tego w biegu...
     Jestem na miejscu, to chyba ten budynek, tylko które piętro? Z tego pośpiechu mam mętlik w głowie, nie wiem gdzie mam iść. To chyba tam, tak na pewno tam, widzę że wchodzi tam kobieta w chustce na głowie. Idzie na oddział chemioterapii, widać po niej, że  jest chora. Miałam racje, w końcu dotarłam. Tam jest gabinet lekarski,pójdę tam i zapukam...
     Przyszłam w złym momencie, widzę że lekarka jest zajęta a ja się spóźniłam, teraz nie ma dużo czasu na tłumaczenia. Więc dalej nic nie wiem, a o tyle rzeczy chciałam zapytać. Ale obiecała, że później mnie zawoła i wszystko wytłumaczy, że porozmawiamy o leczeniu i odpowie na wszystkie moje pytania.Trudno, muszę poczekać.
     Dobrze, że chociaż pielęgniarka mnie nie zbywa. Ma szczery uśmiech, trochę się przez to uspokoiłam ale to nie zmienia faktu,że się martwię. Pobrała krew, zmierzyła ciśnienie, temperaturę, zważyła. Kazała czekać 2 godziny na wyniki morfologi.Wiedziałam, że to potrwa ale wiedzieć to jedno a przetrwać to drugie. Czym mam się zająć czekając, gapić się w sufit? Wzięłam książkę ale nie mogę się skupić na czytaniu, za dużo tu ludzi. Czemu nie mają tu więcej krzeseł, jest ich stanowczo za mało dla pacjentów, nie wspominając o tych którzy im towarzyszą. No właśnie, gdzie jest moje towarzystwo? O tam jest, zajął mi miejsce obok tej starszej pani. Patrzę na nią i zastanawiam się czy ta kobieta nosi perukę? Tak, chyba tak. Sztucznie to wygląda, chyba nie będę chciała takiej już wolę chustę albo turban. Może posłucham o czym mówią ludzie na oddziale to dowiem się czegoś, może ktoś będzie mówił jak to jest. Nie chce z nikim rozmawiać, boję się. Wolę obserwować, rozglądam się i widzę tylko ludzi, którzy uśmiechają się mimo woli.
Dlaczego mnie nie wołają? Pielęgniarka powiedziała , że moje wyniki już są i że na pewno zaraz mnie pani doktor zawoła. Powiedziała znowu " proszę czekać". Który raz to dzisiaj już słyszę? Czekam i czekam, i dalej nic. Wywołują zawsze inne nazwiska, a ja jak zawsze, będę chyba na szarym końcu. Moja sąsiadka ta pani w peruce weszła na salę godzinę temu. Ciekawe ile czasu tam jeszcze spędzi, ile czasu ja tam będę? Chciałabym mieć to już z głowy!
Upłynęło już tyle godzin, większości ludzi z korytarza już nie ma a mnie dalej nie wołają. Przygnębia mnie to bezczynne czekanie. Zagaduję pielęgniarkę i znowu słyszę to samo "proszę czekać!" . Muszę wytrzymać jeszcze trochę, ale to takie trudne. Nerwy mam napięte, jestem na granicy cierpliwości. Bo ile można czekać w takim napięciu?! Dobrze, że nie jestem tu sama, ciesze się, że On jest ze mną, ale w sumie to tak jakby go nie było. Myślami jest gdzie indziej i nie potrafi się w tym odnaleźć. Ale jest, tylko nie potrafi mi pomóc. Nie wychodzi nam dzisiaj  rozmowa, nie mamy nawet  na nią ochoty. Milczymy i czekamy.
     Jesteśmy tu już tak długo, a w domu dzieci czekają. Właśnie dzieci,  jak to zrobić żeby nie widziały co się ze mną będzie działo po powrocie? Chyba dobrze zrobiłam tłumacząc im, że jak wrócę mogę się źle czuć, powinny wiedzieć czego się spodziewać bo może wtedy się tak nie przestraszą. Najważniejsze, żeby widziały,że wierze w leczenie, że to tylko przejściowe.
     Nie wysiedzę tutaj dłużej, może wyjdę... Nie, zostanę bo gdy mnie zawołają a mnie nie będzie na oddziale, to znowu się przedłuży. Ciężko mi tu wysiedzieć, ten korytarz nie nastraja mnie optymistycznie. Wszystko tutaj jest stare, drzwi, klamki, krzesła. I te smutne ściany pomalowane w szpitalnych kolorach. Do poczekalni nie chcę wchodzić, bo to mała klitka, pełna ludzi. Już wolę ten korytarz, przynajmniej widzę co się dzieje na oddziale.
     No nareszcie, ale dlaczego wołają mnie na salę? Przecież najpierw lekarka miała ze mną porozmawiać! Nie mam wyboru, idę. Podają mi najpierw jakiś zastrzyk, podobno na wymioty, zaraz potem dwa kolejne i to chyba są sterydy bo strasznie szczypie. Teraz czas na  kroplówkę z chemią, doczekałam się. Dziwne uczucie, czuję zimno to na pewno i nic po za tym. Troszkę słabo mi się robi, ale myślałam ze będzie gorzej.  Fotel nawet wygodny ale boję się ruszyć , jestem jak sparaliżowana. Ale teraz już spokojna, dostaję to czego mi potrzeba. Niech chemia zrobi swoje, niech mnie ratuje...
Czas zleciał, i teraz trzeba znaleźć lekarkę. Jest już po 16, więc zaczęła dyżur na innym oddziale. A ja? Zapomniała, że mamy porozmawiać? Teraz znowu nie ma czasu, wracamy więc do domu.
     Trochę mnie mdli ale nie ma tragedii. Czuję taką ulgę, spadł ze mnie cały ciężar dzisiejszego dnia. Czas na telefony, wszyscy są ciekawi jak było, wszyscy chcą wiedzieć jak się czuję a mi trudno to opisać, co mam im powiedzieć? Musze ochłonąć bo w domu czekają dzieci, obowiązki, codzienność. Jak ja sobie poradzę? Sterydy na szczęście działają, mam w sobie energię, tylko na jak długo?
     Jak dobrze być w domu, jest nowy piękny dzień, a mi jest tak duszno. Noc może i minęła mi spokojnie, ale co mi ten dzień przyniesie? Czuję się zmęczona, jakbym przebiegła maraton. Spałam tyle czasu, która to godzina? Późno już a mi nie chce się wstać, poleżę sobie. Zaraz zasnę, chcę przespać moją słabość. Jutro może będzie lepiej, musi być w końcu idę na chrzciny.
     No i dałam radę, jestem z siebie dumna. Zostałam matką chrzestną ślicznego chłopczyka. Ale skutki leczenia nie zniknęły, czuję jak narasta we mnie zmęczenie. Jestem za słaba, czas wracać do domu. Tylko tak mi przykro, że nie mogę zostać, przecież jest tak miło. Żałuję, że nie mogę dłużej potrzymać chrześniaka na rękach, że przeze mnie nie możemy zostać. Nie chcę wracać, ale czuję że nie dam rady dłużej.
    Duszno mi, ciężko się oddycha, czy to normalne? I czy ja przespałam całe popołudnie? Jest już noc. Nie dam rady wstać, tak mi słabo, dalej chce mi się spać. Powinnam spać, sen to najlepsze lekarstwo.
    Czuję głód, obudził mnie ze snu. To chyba dobrze, wracam do życia. Już nie jestem taka zmęczona, muszę się wziąć w garść, nie mogę przecież wiecznie spać i tracić czas. Jak nie wstanę to przepadnę. Musze się czymś zająć, tylko ostrożnie z przerwami na odpoczynek.
    Minęło kilka dni, teraz jest już o wiele lepiej. Czas pojechać na kontrolę, wrócić na ten korytarz i poczekać na ciąg dalszy.


   



1 komentarz:

Komentarze pomagają, piszcie tak jak czujecie