sobota, 10 października 2015

Szpital


Jest jedno wspomnienie, które powraca do mnie uparcie jak bumerang. Nie mogę zapomnieć o przeżyciach z tego krótkiego ale jakże intensywnego czasu, kiedy mój organizm zbuntował się przeciwko chemii. To była moja największa porażka. Do tego momentu kontrolowałam swoje reakcje, ale oddzielona od tego co znam i kocham straciłam kontrolę.
Jest to wspomnienie pobytu w szpitalu na oddziale onkologicznym. Pobyt tam to wielka trauma dla pacjenta,a przynajmniej dla mnie. Trafiłam tam, ponieważ chemia pozbawiła mnie białych krwinek i co gorsza wywołała głęboką anemię. Zostałam więc zmuszona do pobytu w szpitalu w celu przetoczenia krwi. To złamało moją psychikę, przepłakałam cały pobyt , nie interesowało mnie, czy patrzy na mnie lekarz, pielęgniarka czy ktokolwiek inny, liczyło się tylko to jak mi zle. Próbowałam uciec, ale powstrzymywała mnie tylko świadomość tego że nie pozwolą mi przyjąć kolejnej dawki chemii, jeśli nie wytrzymam. Co za ironia losu, zostałam ze względu na nią a to w końcu jej działanie  doprowadziło mnie do takiego stanu!
 Bałam się,ze jak tam zostanę to smutek mnie pochłonie. Czułam się opuszczona i zapomniana. Wszystkie emocje jakie tłumiłam, wszystko to co trzymałam głęboko na dnie serca wydostało się na powierzchnię. Po powrocie do domu musiałam zmusić się wyduszenia z siebie resztek normalności, bo czekali na mnie ludzie którym nie jest obojętny mój stan, Ale tak naprawdę dopiero po kilku dniach doszłam do jako takiej równowagi.
 Wiele rzeczy wpłynęło na moje samopoczucie w tym czasie, pacjenci których widziałam, z którymi rozmawiałam, stan mojego zdrowia, brak bliskich ale także stan oddziału w którym się znalazłam. Może ostatni powód nie był najważniejszy ale na pewno nie pomagał w złapaniu równowagi psychicznej. To nie w porządku, że w dalszym ciągu mamy w Polsce szpitale, które nie wiedzą co to remont?! Dlaczego pacjenci, którzy walczą i potrzebują komfortu psychicznego muszą się leczyć w takich warunkach. Wiem, że nie wszędzie tak jest. Operowana byłam w innym szpitalu, i mam porównanie. Wydaje się to bardzo błahe ale warunki bytu oraz otoczenie jest bardzo istotne.
To przykre doświadczenie tym bardziej utwierdziło mnie w przekonaniu,że bez wsparcia moich bliskich nie byłabym taka silna, poddałabym się. To oni są moim punktem oparcia, moją stabilizacją, poczuciem bezpieczeństwa.

Strata

Myślę o tym, jak to było przed chorobą, kiedy jeszcze nie potrafiłam docenić ani siebie ani tego co mi matka natura dała. To przygnębiające, że człowiek docenia pewne rzeczy jak je straci. Ale czy rozpamiętywanie przeszłości ma sens? Jeśli spojrzeć na to od strony psychologicznej to nie, Użalanie się nad tym czego już nie ma nie przyniosło jeszcze nikomu nic dobrego. Ale gdyby spojrzeć na to z innej strony? Może warto pamiętać bo dzięki temu będziemy doceniać to co nam jeszcze zostało?
Wspominam moje włosy, ich strata boli prawie tak mocno jak utrata piersi. Nie można się z tym pogodzić, można jedynie z tym żyć. Ale jak? Kobieta po mastektomii w większości przypadków ukrywa brak piersi ale dlaczego to robi? Dlaczego przyjęte w naszym społeczeństwie  normy nakazują ukrywanie defektów urody? Dlaczego kobieta po chemioterapii musi ukrywać brak włosów męcząc się w nie zawsze wygodnych nakryciach głowy? Dlaczego musi kamuflować brak rzęs czy brwi makijażem? Dlaczego nie może dumnie iść ulicą z gołą głową? Tak niewiele z nas zdobywa się na odwagę by to zrobić. Dlaczego obcy ludzie a nawet moi najbliżsi reagują zażenowaniem kiedy pierwszy raz widzą mnie bez włosów? Przecież nie ma nic złego w tym, że jest się innym. Bo ja czuję się inna niż wszyscy, i nie czuję się przez to gorsza. Wiem, że jestem piękna mimo tego, że nie mam włosów.
 Włosy odrosną ale z utratą piersi sprawa jest zupełnie inna. Czy z tą stratą można się pogodzić? Nawet rekonstrukcja nie zmieni faktu, ze jej nie ma. Ile siły i czasu trzeba ,żeby zaakceptować swój nowy wygląd? Nie potrafię opisać uczucia, które się pojawia gdy patrzę w lustro.To przede wszystkim żal, i poczucie krzywdy. Ale mimo tego wiem,że to mała cena za życie. Powinnam się skupić na tym, że dzięki temu wygrałam życie a wszystko inne nie powinno mieć znaczenia. Ale jak to zaakceptować jeśli tak naprawdę otoczenie odrzuca odstępstwa od normy? Panuje na świecie jakiś przeklęty fenomen urody, ciągłe dążenie do ideału. Cy przez to mam się czuć wybrakowana, gorsza? Przez jakiś czas nie wiedziałam czy dam radę z tym żyć, ale to przyszło z czasem.  Zaczęłam patrzeć na siebie inaczej,rak zabrał mi pierś ale w dalszym ciągu pozostaję i czuję się kobietą, i chyba nawet bardziej pewną siebie niż kiedykolwiek wcześniej.